Polacy kochają samochody elektryczne. Nie chodzi tu jednak o nowe, kupowane w salonach samochodowych - te są ekstremalnie drogie. Nasi rodacy chętnie przerabiają swoje spalinowe auta na prąd.
![]() |
(fot. Zbigniew Kopeć ) |
Korzystając z usług polskich warsztatów już za 15 tys. zł można odmienić swoje wysłużone auto na ekologiczne cacko. Chętnych nie brakuje - informuje "Metro". Zbigniew Kopeć z Gdańska w ciągu półtora roku przerobił ponad setkę aut. Koszty takiej usługi zależą od wagi auta i jak długi ma mieć zasięg na jednym ładowaniu.
- Mam tyle telefonów od zainteresowanych, że zlecenia przyjmuję już tylko mailowo, bo bym słuchawki nie odkładał - opowiada Zbigniew Kopeć. - Za 15 tys. zł przerobię auto wielkości Deawoo Tico, które będzie miało takie osiągi (przyspieszenie i prędkość maksymalną) jak przedtem, a na jednym ładowaniu przejedzie 50 km. Ale za 100 tys. przerobiłem Toyotę Corollę, która przejedzie 700 km bez ładowania.
![]() |
(fot. Zbigniew Kopeć) |
Oczywiście pozostają jeszcze koszty wymiany zużytych akumulatorów. Zwykłe, kwasowe w małym samochodzie miejskim wytrzymują 3-5 lat. Jeśli jednak zdecydujemy się na litowe, o wymianie akumulatorów będzie można zapomnieć nawet na 20 lat. Jak zapewnia gdański konstruktor, konieczność wymiany akumulatorów nie sprawia, że jazda autem elektrycznym nie jest opłacalna. Akumulatory amortyzują się dość szybko.
![]() |
(fot. Zbigniew Kopeć) |
Mimo potencjalnych oszczędności, na masową przeróbkę aut służbowych nie zdecydowała się jeszcze ani jedna polska firma. Główną przeszkodą jest brak infrastruktury do ładowania akumulatorów. W Zachodniej Europie nikogo już nie dziwią zaaranżowane w centrach miast miejsca, w których można uzupełnić zapas prądu w akumulatorach. W Polsce na przełomie maja i czerwca firma e+ uruchomiła 12 pierwszych punktów ładowania. Docelowo ma ich powstać 300, ale to i tak za mało, by zachęcić ludzi do używania aut elektrycznych.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz